Włącz: klik ♥
~Cherrie~
Gdyby ktoś kiedyś spytał mnie, jak miałabym umrzeć, odpowiedziałabym, że nie wiem.
Hazz mnie wspierał, pocieszał. Robił to w sumie przez całe nasze wspólne życie. On pokazał mi, co to znaczy "żyć". On był tym najlepszym i najgorszym za razem, co mnie w życiu spotkało. Kochał mnie. Kochał mnie i to było coś, za co go tak bardzo podziwiałam. Zawsze chciał dla mnie jak najlepiej. Starał się nie dopuścić do mnie niczego, co sprawiało, że czułam się smutna, przygnębiona. Tym bardziej teraz. Chociaż czasem nie zauważał tego, że powodem mojego złego samopoczucia może być on sam. Że on jest powodem tego, że cierpię.
Ciągle wspominam wszystkie nasze wspólne chwile. Od tej pierwszej, kiedy nieoczekiwanie poczułam jego gorące ciało, jak zderza się z moim, do tej ostatniej. Kiedy dziś, jak wychodził z domu na umówione spotkanie z Jennifer, całował mnie delikatnie acz namiętnie i mówił że wieczorem się spotkamy. Powiedział, że mnie kocha...
A a kochałam jego. Tak. Tak bardzo...
Lecz nawet on. Ten cudowny chłopak, nie był w stanie wyleczyć mnie z mojego obecnego stanu. Z depresji jaka mnie dopadła. Nie mógł ponownie poskładać mnie w całość. Śmierć mojej ukochanej Caroline była czymś nie do zapomnienia. Kochałam ją tak bardzo. Była dla mnie absolutnie wszystkim. Matką, przyjaciółką, siostrą. Nie mogłam sobie wyobrazić, że to ja byłam powodem dla którego ta cudowna osoba nie żyła.
I to było powodem.
Otworzyłam oczy i spojrzałam na niebo, które było tak blisko. Ciężkie chmury kłębiły się na nim niepokojąco. Opuściłam wzrok i spojrzałam przed siebie. Na budynki. Na wieżowce, które i tak były takie małe.
Owiał mnie zimny wiatr, rozwiewając moje włosy i zaczesując je do tyłu. Skrzywiłam się i zasunęłam mocniej kurtkę, którą miałam na sobie. Zmrużyłam powieki. Zrobiłam krok do przodu. Nogi miałam jak z waty. Myślałam, że za raz upadnę. Jednak zrobiłam kolejny krok, starając się być silną i nieugiętą. Moja jedna stopa znalazła się tuż przy krawędzi. Zacisnęłam dłonie w pięści i po chwili dołączyłam drugą stopę. Spojrzałam w dół. O Boże...
Na prawdę kochałam moje życie. Harry'ego. Caroline. Ale po prostu nie mogłam tak dłużej. Nie mogłam żyć bez osoby, która była ze mną zawsze. Była ważniejsza niż Louis, który mnie zostawił, niż Rose, którą zaniedbałam, a nawet niż moi rodzice, którzy prawie nigdy ze mną nie byli...
Przymknęłam oczy i wyciągnęłam ręce w bok. W mojej głowie szumiał wiatr. W uszach słyszałam bardzo szybko pulsującą krew. Po policzku spłynęła łza. Samotna. Ostatnia.
I po chwili zorientowałam się, że nie czuję już nic pod stopami. Byłam bezwładna. Wolna.
Ciśnienie ciągnęło mnie w dół.
Spadałam.
Leciałam.
Łapałam dłońmi nicość.
Ostry wiatr kaleczył moje ciało. Ale nie krzyczałam. Skupiłam się na ostatnich sekundach mojego życia.
Harry. Kocham cię.
Caroline. Nie potrafię bez ciebie żyć.
Boże. Wybacz.
~Harry~
Nie mogłem przejść tędy obojętnie. Obok wysokiego budynku, gdzie znajdowało się biuro John'a. Wracałem ze spotkania z Jennifer, kiedy ujrzałem niebieskie i czerwone światła karetki oraz policji. Tłum gapiów. Wszyscy wstrząśnięci. Podszedłem bliżej i zatrzymałem się przy żółtej taśmie z czarnym napisem "policja". Spojrzałem tam. Jakiś mężczyzna kucający przy czarnym worku na zwłoki. Skrzywiłem się na sam jego widok. Po chwili facet wstał. Nie tego się spodziewałem...
Przypomniałem sobie, jak kiedyś powiedziałem "miłość zawsze wskaże ci drogę do ukochanej osoby". Tak było i tym razem. To była ta chwila.
Mężczyzna odsłonił mi całkowicie czarny worek ze zwłokami. Jej blond platynowe włosy rozrzucone wokół twarzy. Pokrwawionej. Bladej. Nieżywej. Zmasakrowanej. Zamknięte oczy. Boże...
Padłem na kolana. Do moich uszu dobiegł koszmarny dźwięk. Jakby krzyk. I dopiero po chwili zorientowałem się, że to ja jestem jego źródłem. Patrzyłem wprost na jej twarz.
- Nie! Błagam! Nie!
Nie mogłem uwierzyć. Jak?...
Po chwili poczułem czyjeś ramiona zaciskające się na mojej klatce piersiowej. Ciągną mnie do góry i zmuszają do tego, abym wstał. Gorące dłonie złapały mnie za ramiona i odwróciły w swoją stronę. Przez załzawione oczy udało mi się dostrzec Louis'a.
- Harry! Uspokój się. Proszę. -powiedział stanowczo.
Był tu. Wiedział. Objąłem go mocno, zaś on mnie.
- Ona nie żyje, rozumiesz?...
~*~*~*~
Ktoś kiedyś zapytał mnie, jak się czuję. I odpowiedziałem.
Ale nie to, co myślisz.
Odpowiedziałem, że nic nie czuję. Nie rozpaczam. Bo czy można coś czuć po stracie ukochanej osoby? Nie. Chyba nie.
Zapukałem ponownie w drzwi z ciemnego drewna i nacisnąłem klamkę. Otworzyłem drzwi i wszedłem do środka. Wiedziałem, że teraz jest już za późno. Ale w sumie nie miałem nic do stracenia.
Pomieszczenie tonęło w różnych odcieniach szarości, granatu, czerni. Atmosfera była napięta. Poważna. Chłodna. Pachniało starym papierem.
Zmusiłem się do zrobienia kroku na przód. Podszedłem do biurka, po czym odsunąłem krzesło i siadłem na nim. Splotłem spocone dłonie na blacie. Podniosłem wzrok i spojrzałem na mężczyznę, który siedział po drugiej stronie biurka. Ubrany był w granatowy mundur tak jak pozostali policjanci w biurze. Patrzył na mnie wyczekująco.
- Słucham? -powiedział w końcu wyrywając mnie z zamyślenia. Poczułem jak ukuło mnie w sercu. Odetchnąłem głęboko.
- Pamiętacie może tą sprawę o zabójstwie policjanta jakieś cztery lata temu? Sprawca zbiegł. -wydusiłem z siebie w końcu.
- Masz jakieś wiadomości na ten temat? -spytał zainteresowany i za razem zdziwiony. Bo skąd idealny chłopak z gazet może o czymś takim wiedzieć?
- Eee... Tak. Otóż... To ja. Ja go zabiłem -wydusiłem z siebie.
Kiedy te ostatnie słowa wyleciały z moich ust poczułem ulgę. Tak. Ulgę i szczęście.
Ona by tego chciała.
* * *
Minęło dwadzieścia lat.
Moja kara nadal trwa i skończy się za na prawdę wiele lat. Do końca mojego życia. Dostałem dożywocie.
Ale taka była kolej rzeczy. Straciłem wszystko. Sławę, dobre życie, wolność i dziewczynę. Tylko to ostatnie nie z własnej woli.
Cały świat już wie, jakim byłem człowiekiem.
Ale jest mi dobrze. Mam czas na myślenie. Na rozmyślanie o moim życiu, na żałowanie za grzechy, złe czyny. Dopiero teraz zorientowałem się, jak bardzo byłem zakłamany. Jak bardzo byłem samolubny. Egoistyczny. Jak raniłem wszystkich wokoło.
Zorientowałem się także, że śmierć Cherrie to też była po części moja wina...
I mimo iż mam już trzydzieści dziewięć lat, nigdy nie przestałem jej kochać. Nie było dnia, w którym nie przestałbym o niej myśleć. Nie było takiej chwili.
Ale chyba najgorsze jest to, że po woli zapominałem jej zapach, jej śmiech, dźwięk jej głosu, dotyk jej ciała...
Boję się, że moje wspomnienia całkowicie wyblakną.
Pozostało mi tylko jej zdjęcie. Jej pięknie usta uśmiechające się do mnie. Szczere oczy. Platynowe włosy, które były takie delikatne i miękkie w dotyku. Które pachniały jabłkowym szamponem. Wiecznie siedemnastolatka. Lubiłem ją tak wspominać.
Nie umiałem cieszyć się z tego, co mam i zostało mi to odebrane. Ale tak to już jest.
Ostatnie, co mi pozostało, to zajęte przez nią miejsce w poranionym sercu należącym do mnie.
- Cher.. -szepnąłem niskim głosem. Kochałem zdrobnienie jej imienia.
Moja słona łza skapnęła na zdjęcie. Na jej policzek. Otarłem ją kciukiem ze zdjęcia. Tak jak robiłem to zawsze, kiedy płakała.
Tak jak robiłem to, jako zakochany do bólu chłopak.
- Słucham? -powiedział w końcu wyrywając mnie z zamyślenia. Poczułem jak ukuło mnie w sercu. Odetchnąłem głęboko.
- Pamiętacie może tą sprawę o zabójstwie policjanta jakieś cztery lata temu? Sprawca zbiegł. -wydusiłem z siebie w końcu.
- Masz jakieś wiadomości na ten temat? -spytał zainteresowany i za razem zdziwiony. Bo skąd idealny chłopak z gazet może o czymś takim wiedzieć?
- Eee... Tak. Otóż... To ja. Ja go zabiłem -wydusiłem z siebie.
Kiedy te ostatnie słowa wyleciały z moich ust poczułem ulgę. Tak. Ulgę i szczęście.
Ona by tego chciała.
* * *
Minęło dwadzieścia lat.
Moja kara nadal trwa i skończy się za na prawdę wiele lat. Do końca mojego życia. Dostałem dożywocie.
Ale taka była kolej rzeczy. Straciłem wszystko. Sławę, dobre życie, wolność i dziewczynę. Tylko to ostatnie nie z własnej woli.
Cały świat już wie, jakim byłem człowiekiem.
Ale jest mi dobrze. Mam czas na myślenie. Na rozmyślanie o moim życiu, na żałowanie za grzechy, złe czyny. Dopiero teraz zorientowałem się, jak bardzo byłem zakłamany. Jak bardzo byłem samolubny. Egoistyczny. Jak raniłem wszystkich wokoło.
Zorientowałem się także, że śmierć Cherrie to też była po części moja wina...
I mimo iż mam już trzydzieści dziewięć lat, nigdy nie przestałem jej kochać. Nie było dnia, w którym nie przestałbym o niej myśleć. Nie było takiej chwili.
Ale chyba najgorsze jest to, że po woli zapominałem jej zapach, jej śmiech, dźwięk jej głosu, dotyk jej ciała...
Boję się, że moje wspomnienia całkowicie wyblakną.
Pozostało mi tylko jej zdjęcie. Jej pięknie usta uśmiechające się do mnie. Szczere oczy. Platynowe włosy, które były takie delikatne i miękkie w dotyku. Które pachniały jabłkowym szamponem. Wiecznie siedemnastolatka. Lubiłem ją tak wspominać.
Nie umiałem cieszyć się z tego, co mam i zostało mi to odebrane. Ale tak to już jest.
Ostatnie, co mi pozostało, to zajęte przez nią miejsce w poranionym sercu należącym do mnie.
- Cher.. -szepnąłem niskim głosem. Kochałem zdrobnienie jej imienia.
Moja słona łza skapnęła na zdjęcie. Na jej policzek. Otarłem ją kciukiem ze zdjęcia. Tak jak robiłem to zawsze, kiedy płakała.
Tak jak robiłem to, jako zakochany do bólu chłopak.
* * *
Nadszedł czas zakończenia bloga. :)
Sama nie wierzę, że tak szybko... Pamiętam jak zaczynałam mojego pierwszego bloga, a tu już koniec "she". Jejku...
Za pewne nienawidzicie mnie za ten epilog. Ale pewnie część z was spodziewała się takiego zakończenia. Sama płakałam jak głupia pisząc to. Perspektywa Harry'ego... Wzruszyłam się. Na prawdę. Mój ulubiony rozdział :)
Tak, jak poprzednio, chciałam podziękować moim czytelnikom. Że są i byli ze mną zawsze, czekali na nowe rozdziały. Ja kiedy czytałam wasze komentarze, zawsze miałam uśmiech na twarzy. To jest na prawdę cudowne uczucie.
Tego bloga także nie usuwam. Nie chcę usuwać tak ważnych wspomnień.
I ważne jest coś jeszcze. To co chciałam przekazać już dawno.
Przyjrzyjcie się postacią Cherrie i Harry'ego.
Cherrie to Harry.
Harry to Louis.
To opowiadanie jest odzwierciedleniem Larry'ego. Takim, jakim ja go widzę.
To chciałam powiedzieć...
No i nie kończę z pisaniem. Zakładam nowego bloga na którego serdecznie zapraszam. Będzie on o Larry'm jak już kiedyś mówiłam.
Jest już prolog i zachęcam do czytania, komentowania i obserwowania :)
Chciałam podziękować za:
15 290 wyświetleń bloga.
61 dodanych postów
1192 opublikowanych komentarzy.
Jeszcze raz dziękuję za to, że byliście i jesteście.
ALWAYS IN MY HEART