wtorek, 25 marca 2014

Zakończenie


Włącz: klik ♥





~Cherrie~


Gdyby ktoś kiedyś spytał mnie, jak miałabym umrzeć, odpowiedziałabym, że nie wiem.

   Od tamtego feralnego dnia mięły dwa miesiące. Był październik. Dni stawały się co raz krótsze, pogoda była co raz brzydsza... Moje myśli także. Całkiem wyblakły. Straciły kolor, jak obecna pora roku. Śmierć... śmierć Caroline całkowicie mnie wykończyła. 
Hazz mnie wspierał, pocieszał. Robił to w sumie przez całe nasze wspólne życie. On pokazał mi, co to znaczy "żyć". On był tym najlepszym i najgorszym za razem, co mnie w życiu spotkało. Kochał mnie. Kochał mnie i to było coś, za co go tak bardzo podziwiałam. Zawsze chciał dla mnie jak najlepiej. Starał się nie dopuścić do mnie niczego, co sprawiało, że czułam się smutna, przygnębiona. Tym bardziej teraz. Chociaż czasem nie zauważał tego, że powodem mojego złego samopoczucia może być on sam. Że on jest powodem tego, że cierpię. 
Ciągle wspominam wszystkie nasze wspólne chwile. Od tej pierwszej, kiedy nieoczekiwanie poczułam jego gorące ciało, jak zderza się z moim, do tej ostatniej. Kiedy dziś, jak wychodził z domu na umówione spotkanie z Jennifer, całował mnie delikatnie acz namiętnie i mówił że wieczorem się spotkamy. Powiedział, że mnie kocha... 
A a kochałam jego. Tak. Tak bardzo...
Lecz nawet on. Ten cudowny chłopak, nie był w stanie wyleczyć mnie z mojego obecnego stanu. Z depresji jaka mnie dopadła. Nie mógł ponownie poskładać mnie w całość. Śmierć mojej ukochanej Caroline była czymś nie do zapomnienia. Kochałam ją tak bardzo. Była dla mnie absolutnie wszystkim. Matką, przyjaciółką, siostrą. Nie mogłam sobie wyobrazić, że to ja byłam powodem dla którego ta cudowna osoba nie żyła. 
I to było powodem.
   Otworzyłam oczy i spojrzałam na niebo, które było tak blisko. Ciężkie chmury kłębiły się na nim niepokojąco. Opuściłam wzrok i spojrzałam przed siebie. Na budynki. Na wieżowce, które i tak były takie małe.
Owiał mnie zimny wiatr, rozwiewając moje włosy i zaczesując je do tyłu. Skrzywiłam się i zasunęłam mocniej kurtkę, którą miałam na sobie. Zmrużyłam powieki. Zrobiłam krok do przodu. Nogi miałam jak z waty. Myślałam, że za raz upadnę. Jednak zrobiłam kolejny krok, starając się być silną i nieugiętą. Moja jedna stopa znalazła się tuż przy krawędzi. Zacisnęłam dłonie w pięści i po chwili dołączyłam drugą stopę. Spojrzałam w dół. O Boże...
   Na prawdę kochałam moje życie. Harry'ego. Caroline. Ale po prostu nie mogłam tak dłużej. Nie mogłam żyć bez osoby, która była ze mną zawsze. Była ważniejsza niż Louis, który mnie zostawił, niż Rose, którą zaniedbałam, a nawet niż moi rodzice, którzy prawie nigdy ze mną nie byli...
   Przymknęłam oczy i wyciągnęłam ręce w bok. W mojej głowie szumiał wiatr. W uszach słyszałam bardzo szybko pulsującą krew. Po policzku spłynęła łza. Samotna. Ostatnia.
I po chwili zorientowałam się, że nie czuję już nic pod stopami. Byłam bezwładna. Wolna. 
Ciśnienie ciągnęło mnie w dół. 
Spadałam.
Leciałam.
Łapałam dłońmi nicość.
Ostry wiatr kaleczył moje ciało. Ale nie krzyczałam. Skupiłam się na ostatnich sekundach mojego życia.
Harry. Kocham cię.
Caroline. Nie potrafię bez ciebie żyć.
Boże. Wybacz.


~Harry~

   Nie mogłem przejść tędy obojętnie. Obok wysokiego budynku, gdzie znajdowało się biuro John'a. Wracałem ze spotkania z Jennifer, kiedy ujrzałem niebieskie i czerwone światła karetki oraz policji. Tłum gapiów. Wszyscy wstrząśnięci. Podszedłem bliżej i zatrzymałem się przy żółtej taśmie z czarnym napisem "policja". Spojrzałem tam. Jakiś mężczyzna kucający przy czarnym worku na zwłoki. Skrzywiłem się na sam jego widok. Po chwili facet wstał. Nie tego się spodziewałem...
Przypomniałem sobie, jak kiedyś powiedziałem "miłość zawsze wskaże ci drogę do ukochanej osoby". Tak było i tym razem. To była ta chwila.
   Mężczyzna odsłonił mi całkowicie czarny worek ze zwłokami. Jej blond platynowe włosy rozrzucone wokół twarzy. Pokrwawionej. Bladej. Nieżywej. Zmasakrowanej. Zamknięte oczy. Boże...
Padłem na kolana. Do moich uszu dobiegł koszmarny dźwięk. Jakby krzyk. I dopiero po chwili zorientowałem się, że to ja jestem jego źródłem. Patrzyłem wprost na jej twarz. 
- Nie! Błagam! Nie!
Nie mogłem uwierzyć. Jak?...
Po chwili poczułem czyjeś ramiona zaciskające się na mojej klatce piersiowej. Ciągną mnie do góry i zmuszają do tego, abym wstał. Gorące dłonie złapały mnie za ramiona i odwróciły w swoją stronę. Przez załzawione oczy udało mi się dostrzec Louis'a.
- Harry! Uspokój się. Proszę. -powiedział stanowczo. 
Był tu. Wiedział. Objąłem go mocno, zaś on mnie.
- Ona nie żyje, rozumiesz?...



~*~*~*~

Ktoś kiedyś zapytał mnie, jak się czuję. I odpowiedziałem. 
Ale nie to, co myślisz. 
Odpowiedziałem, że nic nie czuję. Nie rozpaczam. Bo czy można coś czuć po stracie ukochanej osoby? Nie. Chyba nie.
   Zapukałem ponownie w drzwi z ciemnego drewna i nacisnąłem klamkę. Otworzyłem drzwi i wszedłem do środka. Wiedziałem, że teraz jest już za późno. Ale w sumie nie miałem nic do stracenia. 
Pomieszczenie tonęło w różnych odcieniach szarości, granatu, czerni. Atmosfera była napięta. Poważna. Chłodna. Pachniało starym papierem. 
Zmusiłem się do zrobienia kroku na przód. Podszedłem do biurka, po czym odsunąłem krzesło i siadłem na nim. Splotłem spocone dłonie na blacie. Podniosłem wzrok i spojrzałem na mężczyznę, który siedział po drugiej stronie biurka. Ubrany był w granatowy mundur tak jak pozostali policjanci w biurze. Patrzył na mnie wyczekująco. 
- Słucham? -powiedział w końcu wyrywając mnie z zamyślenia. Poczułem jak ukuło mnie w sercu. Odetchnąłem głęboko.
- Pamiętacie może tą sprawę o zabójstwie policjanta jakieś cztery lata temu? Sprawca zbiegł. -wydusiłem z siebie w końcu.
- Masz jakieś wiadomości na ten temat? -spytał zainteresowany i za razem zdziwiony. Bo skąd idealny chłopak z gazet może o czymś takim wiedzieć?
- Eee... Tak. Otóż... To ja. Ja go zabiłem -wydusiłem z siebie. 
Kiedy te ostatnie słowa wyleciały z moich ust poczułem ulgę. Tak. Ulgę i szczęście.
Ona by tego chciała.


* * *


Minęło dwadzieścia lat.
Moja kara nadal trwa i skończy się za na prawdę wiele lat. Do końca mojego życia. Dostałem dożywocie.
Ale taka była kolej rzeczy. Straciłem wszystko. Sławę, dobre życie, wolność i dziewczynę. Tylko to ostatnie nie z własnej woli.
Cały świat już wie, jakim byłem człowiekiem.
Ale jest mi dobrze. Mam czas na myślenie. Na rozmyślanie o moim życiu, na żałowanie za grzechy, złe czyny. Dopiero teraz zorientowałem się, jak bardzo byłem zakłamany. Jak bardzo byłem samolubny. Egoistyczny. Jak raniłem wszystkich wokoło.
Zorientowałem się także, że śmierć Cherrie to też była po części moja wina...
I mimo iż mam już trzydzieści dziewięć lat, nigdy nie przestałem jej kochać. Nie było dnia, w którym nie przestałbym o niej myśleć. Nie było takiej chwili. 
Ale chyba najgorsze jest to, że po woli zapominałem jej zapach, jej śmiech, dźwięk jej głosu, dotyk jej ciała...
Boję się, że moje wspomnienia całkowicie wyblakną.
Pozostało mi tylko jej zdjęcie. Jej pięknie usta uśmiechające się do mnie. Szczere oczy. Platynowe włosy, które były takie delikatne i miękkie w dotyku. Które pachniały jabłkowym szamponem. Wiecznie siedemnastolatka. Lubiłem ją tak wspominać. 
Nie umiałem cieszyć się z tego, co mam i zostało mi to odebrane. Ale tak to już jest.
Ostatnie, co mi pozostało, to zajęte przez nią miejsce w poranionym sercu należącym do mnie. 
- Cher.. -szepnąłem niskim głosem. Kochałem zdrobnienie jej imienia.
Moja słona łza skapnęła na zdjęcie. Na jej policzek. Otarłem ją kciukiem ze zdjęcia. Tak jak robiłem to zawsze, kiedy płakała. 
Tak jak robiłem to, jako zakochany do bólu chłopak.




* * *

Nadszedł czas zakończenia bloga. :)
Sama nie wierzę, że tak szybko... Pamiętam jak zaczynałam mojego pierwszego bloga, a tu już koniec "she". Jejku... 
Za pewne nienawidzicie mnie za ten epilog. Ale pewnie część z was spodziewała się takiego zakończenia. Sama płakałam jak głupia pisząc to. Perspektywa Harry'ego... Wzruszyłam się. Na prawdę. Mój ulubiony rozdział :)
Tak, jak poprzednio, chciałam podziękować moim czytelnikom. Że są i byli ze mną zawsze, czekali na nowe rozdziały. Ja kiedy czytałam wasze komentarze, zawsze miałam uśmiech na twarzy. To jest na prawdę cudowne uczucie. 
Tego bloga także nie usuwam. Nie chcę usuwać tak ważnych wspomnień. 
I ważne jest coś jeszcze. To co chciałam przekazać już dawno.
Przyjrzyjcie się postacią Cherrie i Harry'ego. 
Cherrie to Harry.
Harry to Louis. 
To opowiadanie jest odzwierciedleniem Larry'ego. Takim, jakim ja go widzę.
To chciałam powiedzieć...
No i nie kończę z pisaniem. Zakładam nowego bloga na którego serdecznie zapraszam. Będzie on o Larry'm jak już kiedyś mówiłam. 
Jest już prolog i zachęcam do czytania, komentowania i obserwowania :)
Chciałam podziękować za:
15 290 wyświetleń bloga.
61 dodanych postów
1192 opublikowanych komentarzy.
Jeszcze raz dziękuję za to, że byliście i jesteście.
ALWAYS IN MY HEART




sobota, 22 marca 2014

Rozdział LIX


all the little things




~Cherrie~

   Zdecydowałam się wyjechać. Było to dobrą decyzją. Chciałam wrócić do Los Angeles. Tam, gdzie czułam się najlepiej. Chciałam uciec od Phoenix, którego się bałam. 
   Przez pierwsze dni, kiedy byłam w Los Angeles, nie mogłam się odnaleźć. Ciągle płakałam, szwędałam się bez sensu po domu Harry'ego, wszystko wypadało mi z rąk. Nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. Siedziałam dniami i nocami zamknięta po ciemku w czterech ścianach. Rzadko rozmawiałam z Harry'm. Chociaż i tak częściej niż kiedy byliśmy w Phoenix. 
Ciągle myślałam. Tak na prawdę o niczym. Nie chciałam mieć pustki w głowie.
Lecz mój stan na to nie pozwalał. Było ze mną co raz gorzej.
Raz nawet doszło do tego, że kiedy znalazłam zdjęcie Caroline ustawione w pokoju gościnnym naszły mnie myśli samobójcze. Nie wiedziałam tylko jak to zrobić. Złapałam w łazience przypadkowe tabletki i kiedy miałam je połknąć, znalazł mnie Hazz. Wyrwał mi je z rąk i rzucił na podłogę, po czym siadł na zimnych płytkach tak jak ja i złapał mnie za ręce. Kiedy spojrzałam w jego zielone oczy zobaczyłam w nich coś, co bardzo mnie zabolało. W jego oczach dostrzegłam smutek, rozpacz. Zobaczyłam, że także cierpiał. Może tak, jak ja? Wiem, że to nie przez Caroline, chociaż jemu też jej brakowało. To przeze mnie. Bał się o mnie, a przecież nie mógł mnie pilnować na każdym kroku. Raz doszło nawet do tego, że zastałam go w kuchni opartego o blat ze spuszczoną głową i powtarzał "wyciągnę ją z tego". Nie podeszłam do niego w tamtej chwili. Tylko odwróciłam się i wyszłam. Postanowiłam jednak wziąć się w garść. Dla niego być silną. 
I dawałam radę przez jakiś czas. Raz nawet gdzieś wyszliśmy wieczorem na spacer. Normalnie rozmawialiśmy. Chyba się nawet uśmiechnęłam. To było fajne.
Jednak Harry nie dał się nabrać. Pewnego dnia wyszliśmy gdzieś. Chciałam wiedzieć gdzie, jednak mi nie odpowiedział. Powiedział tyle, że to niespodzianka. Jednak wiedziałam, że kłamał. Nie widziałam w jego oczach tego znajomego błysku podniecenia. A kiedy weszliśmy do jakiegoś budynku, myślałam że oszaleję. Harry kazał mi iść na zajęcia z psychiatrą. Nie sądziłam, że był to czegoś takiego zdolny. Zaczęłam się szarpać w jego uścisku, krzyczeć, że nie zrobię tego. Nie mogłam uwierzyć, że sądził, że jestem osobą niepoczytalną. Że mam jakieś problemy ze sobą...
Ale może nie zauważałam co się ze mną dzieje? Więc w końcu dałam się. Uspokoiłam się i przestałam wierzgać w jego objęciach. Po chwili chwiejąc się, przekroczyłam próg pokoju pani psychiatry. Spojrzała na mnie współczującym wzrokiem, a potem na Harry'ego, który kurczowo trzymał mój łokieć i który całował mnie delikatnie w czubek głowy. 
I przeszły mnie ciarki, kiedy powiedział:
- Wyciągnę cię z tego...


~Harry~

   Wiedziałem, że prędzej czy później, będę musiał stawić się u John'a. Zapewne wiedział, że wróciłem do Los Angeles. 
   Zbierałem się długo do tego, aby się tu stawić. Bo nie wiedziałem, co mnie czeka. Przypuszczałem, że będę miał przejebane. Nie. Ja byłem tego pewien. Przypuszczałem także, że moja umowa zostanie zerwana i nie wiem co z moją karierą. A kiedy patrzyłem na moich fanów, którzy robili zdjęcia mojemu autu i mnie w środku, czułem jak boli mnie serce. Wiedziałem, że John dał znać, że dziś tu będę. Żeby szantażować mnie moimi fanami. Bo wiedział, że bardzo ich kochałem i nie chciałem z nich zrezygnować. Myślał, że zostawię Cherrie dla nich. To było błędne koło...
Zaparkowałem auto tam, gdzie zawsze i wysiadłem. Usłyszałem moje fanki. Ich histeryczny pisk szczęścia. Uśmiechnąłem się lekko i ruszyłem do przodu przeciskając się między fankami.

- Harry. Kocham cię. -usłyszałem i poczułem jak drobna osoba obejmuje mnie w talii. Spojrzałem na nią i zobaczyłem niską dziewczynę, która wyglądała mi na szesnaście lat. Jej czarne włosy opadały na jej twarz. Wyswobodziłem jedną rękę z jej uścisku i odgarnąłem jej niesforne kosmyki za ucho. Uśmiechnęła się do mnie ponownie.
- Przepraszam, że cię okłamywałem... -powiedziałem do niej cicho ale wiedziałem że usłyszała mimo hałasu na około nas.
- Nie szkodzi. Kocham cię takim jakim jesteś. Zawsze będziesz moim idolem. -odpowiedziała. Stała jeszcze chwilę przytulając mnie, po czym odeszła nic więcej nie mówiąc. Patrzyłem za nią, aż całkowicie zniknęła w tłumie. Chciałem krzyknąć za nią, żeby zaczekała. Jednak nie było sensu. Hałas sprowadził mnie ponownie na ziemię. Zmusiłem się do tego, żeby pójść dalej. Patrzyłem na wysoki wieżowiec w którym znajdowało się biuro John'a. Westchnąłem.
- Harry! Dlaczego nas okłamywaliście?
- Co tak na prawdę sądzisz o Jennifer?
- Kochasz Cherrie?
Zadawali mi te pytania i inne. Ja jakbym miał usta zamknięte na kłódkę nie odpowiadałem. 
Czułem jak serce zaczyna mi bić szybciej. Jak zaczynają mi się pocić dłonie. Zaczynałem nie wytrzymywać presji kłamstwa. Boże.

Pchnąłem ramieniem ciężkie drzwi do jego biura, aby umożliwić sobie wejście do środka. Otworzyły się z impetem i wpadłem do pokoju zagłuszając tym samym ciszę. Mój wzrok od razu padł na łysinę mężczyzny siedzącego za biurkiem. Pisał coś, lecz zatrzymał się, kiedy znalazłem się w środku. Widziałem jak jego palce zaciskają się mocniej na trzymanym ołówku i sekundę później usłyszałem trzask, kiedy ołówek się złamał. Warknąłem pod nosem i zmusiłem się do zrobienia kroku do przodu. 
- Jak widzisz, jestem. -powiedziałem przez zęby
John podniósł wzrok i spojrzał w moje oczy. 
- Nie trudno nie zauważyć. -usłyszałem w odpowiedzi. Jego głos był zbyt na luzie. 
Popatrzyłem na niego pytająco. Wskazał mi dłonią ścianę, którą w całości zajmowała szklana szyba. Podszedłem do niej i wyjrzałem na zewnątrz. Spojrzałem w dół. A no tak. Zapewne chodziło mu o fanów. Z tej wysokości widziałem tylko zamazane kontury, lecz tak wiedziałem dokładnie, że nadal tam są i czekają na mnie. 
- Szkoda, że będziesz musiał ich tak zawieźć... -westchnął, a ja natychmiast odwróciłem się w jego stronę. 
- Wymyśliłeś mi już karę? -prychnąłem śmiejąc się gorączkowo. Pokiwał tylko głową. Tak. Miałem przejebane.
Oparłem się o szybę i założyłem ręce na piersi. 
- Słucham. -powiedziałem 
- To co zrobiłeś.. To było poniżej pasa i na prawdę przegiąłeś. Umowy nie zrywamy. Będziesz się w tym męczył do końca. I nie wiem, jak to zrobisz, masz ją zostawić. Nie mów mi, że nie. Uwierz, Harry, że mamy na ciebie sposoby... 
- Dobra. Będę udawał. Dalej. -wypaliłem.
Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, co tak na prawdę zrobiłem. Ale może to był jakiś sposób.. Ludzie i tak wiedzą, że jestem z Cherrie, a kilkanaście miesięcy nie będzie trwało wieczność. 
John patrzył na mnie zdziwiony. Widać nie spodziewał się takiego obrotu akcji. Ja w sumie też. Jednak w porę zachował powagę i pozostawał nieugięty. 
- Zaczniesz ponownie spotykać się z Jennifer. Zgadzam się tylko na to, żeby ta mała dziewczyna mieszkała z tobą. Słyszałem.. Sam wiesz. -powiedział.
Był to chyba pierwszy raz, kiedy John był miły, uprzejmy.

Kiedy wyszedłem z wieżowca owiał mnie ciepły, sierpniowy wiatr. Słońce świeciło górując wysoko na horyzoncie. Ruszyłem pędem do auta. 
Jechałem dość szybko. Chciałem jak najszybciej być w domu. 
Nie wiem, ale poczułem coś dziwnego. Tak jakby... jakby wszystko odwróciło się o sto osiemdziesiąt stopni. 



Mamy nowy rozdział.
Dodaję dość szybko, ale za to nie wiem, kiedy pojawi się kolejny. 
Możliwe że dopiero w weekend. 
Rozdział... Myślę, że nie najgorszy. Ominęłam dwa tygodnie w opowiadaniu. 
Harry zdecydował się dalej udawać, John trochę zmiękł, zaś Cherrie zaczyna mieć poważne problemy ze sobą, lecz stara się to powstrzymać. Rozumie co się z nią dzieje. 
No to chyba tyle... 
Do następnego ;*

środa, 19 marca 2014

Rozdział LVIII


In my veins <3




~Cherrie~

Czy zastanawiałam się jakby to było żyć bez Caroline?
Oczywiście, że tak.
Wyobrażałam sobie to tak, że ona wyjechała by gdzieś daleko, tam gdzie by chciała ze swoim mężem, a ja zostałabym sama z Harry'm. Tylko we dwoje. Taka opcja wydawała mi się być idealna. Kontaktowałabym się z Caroline telefonicznie. Może odwiedziłabym ją z moim chłopakiem parę razy? To by było na prawdę fajne. 
Czy myślałam o tych negatywnych opcjach?
Oczywiście, że nie.

Czułam się tak, jakby zabrali mi wszystko. Wszystko, rozumiesz?
Czułam się, jak tracę siły. Jak moje serce upada na twardy beton i rozbija się na miliony kawałeczków. Serce, którego nie można już naprawić.
Wyssali ze mnie wszystkie uczucia zabierając wszystko co kocham. Czułam jak ulatują ze mnie wszystkie uczucia. Miłość, nienawiść, zazdrość, złość. 
Byłam niczym. Tylko ciałem. Duszą byłam gdzieś indziej. Daleko.
Próbował mnie złapać. Zatrzymać przy sobie, lecz powinien wiedzieć, że jest za późno. 
Kiedy zobaczyłam jej ciało. Takie puste. Zmasakrowane... 
Gorące łzy spływające po moich policzkach. Słyszałam mój wysoki krzyk. Pękały mi uszy, jednak nie przestawałam. Czułam jak ciepłe dłonie ciągną mnie ku jakiejś osobie i przyciskają do siebie. Jak mocno oplatają mnie jego ramiona. Jak gorączkowo próbował zakryć mi oczy, abym nic nie widziała. Chciał zasłonić mi uszy, abym nic nie słyszała. 
Jednak już za późno. Wystarczająco się napatrzyłam. Wystarczająco się nasłuchałam.
Myślę, że widok mojej Caroline, całej we krwi zostanie w mojej pamięci już do końca. Dźwięk karetki, rozmów i hałasu w jej domu... To coś czego na prawdę nie da się zapomnieć.
Zastanowiłam się. Co ja mam teraz robić? Jak to będzie?
Nie wiedziałam, że mogę bez niej istnieć. Ale musiałam dać jakoś radę, choćby nie wiem, co.
Ona by tego chciała.
I chciałby też tego Harry. Który zawzięcie mnie przytulał, obejmował. 
Spojrzałam na niego z dołu. Pocałował mnie w czoło. On sam patrzył przed siebie na miejsce dokonanej zbrodni. W pewnym momencie zamarł. Wiedziałam, że to coś ważnego. 
Wyrwałam się z jego uścisku  i podążyłam za jego wzrokiem. Patrzył w lustro. 
Na lustro na którym było napisane jej krwią... Matt?
Zamarłam w bezruchu i czułam jak spowija mnie ciemność. 



~*~*~*~


Minął tydzień.
Nie mogłam otrząsnąć się od tamtego zdarzenia. Kiedy wróciłam z idealnego spaceru po słonecznym Phoenix i zastałam... zastałam nieżywą Caroline. To było dla mnie na prawdę ciężkie. Cierpiałam. Lecz chyba musiałam żyć dalej, prawda? 
Nic nie mogło mnie zatrzymywać. Nic, co robiłam nie mogło być kierowane śmiercią mojej Caroline. Jednak powinnam wspominać. Wspominać te wszystkie nasze wspólne chwile. Mimo, że za każdym razem, kiedy widziałam jej twarz w moich wspomnieniach czułam jakby ktoś rozrywał mnie na strzępy. 
Najgorsze było to, że wiedziałam, kto to zrobił. Osoba, która bardzo lubiła się z Caroline. Mimo iż ją okłamywała co do swojej osobowości. Matthew i Caroline zawsze zdawali się lubić..
Nie wiedziałam tylko dlaczego to zrobił. Dlaczego ją zabił?
Lecz do czasu. 
Odbywało się śledztwo. Złapali Matt'a. Przesłuchiwali go, pytali jakie było jego działanie. Dlaczego to zrobił i jaki miał motyw? Nie dowiedzieli się nic, oprócz tego, że się przyznał. 
Jednak wiedzieli coś innego. Sami na to wpadli. Matt był niepoczytalny. Był chory psychicznie i nie wiedział co robi. Dopiero potem, kiedy był już w celi powiedział, że powodem zabójstwa byłam ja. Że to przeze mnie zginęła Caroline. Bo kiedy on nie może mieć mnie, nikt nie będzie mnie miał. 
Bałam się o Harry'ego. Że jemu też się coś stanie. Że na Caroline się zaczęło i kolejną ofiarą zemsty będzie mój chłopak... przepraszam...: przyjaciel.
Bardzo mnie wspierał w tym strasznym dla mnie okresie. Przez te wszystkie siedem dni, kiedy całymi dniami siedziałam w pokoju hotelowym, cały czas był przy mnie. Przytulał mnie, robił herbatę... Nie nalegał, abym z nim rozmawiała. Dziękowałam mu za to, że po prostu jest. Że jest ze mną w takiej chwili, kiedy na około nas wrzało o tym, że jesteśmy parą. O wyjawieniu tajemnicy, z którą ludzie nie mogli się pogodzić. Wiedział, że powinien teraz wszystko dokładniej wyjaśnić, że powinien siedzieć w studiu i pracować nad drugą płytą, bo przecież skończyła się mu przerwa. Lecz nie zważał na to. Ja byłam dla niego najważniejsza. Bo nadal mnie kochał. A ja kochałam jego.
Każdej nocy płakałam, szlochałam. Zawsze czułam jak Harry obejmował mnie mocno i szeptał do ucha, żebym się uspokoiła. Że nie warto płakać, bo ona by tego nie chciała. Spaliśmy razem, bo sama nie mogłam. Bałam się. 
Bałam się tego, że chłopak z moich snów, który siedział teraz w więzieniu na dożywocie, może przyjść do mnie i zrobić mi krzywdę. Byłam na skraju wytrzymania...
Po tygodniu postanowiłam wyjechać.
Jak najdalej stąd. 



Wiem. Bardzo krótki.
Nie wiedziałam po prostu co napisać. 
Musiałam tylko wspomnieć o przeżyciach Cher.
Matt jest niepoczytalny i siedzi w więzieniu :)
Dobrze mu tak w sumie :))


piątek, 14 marca 2014

Rozdział LVII


Dla Lindsay Black <3
Just~



~Caroline~

   Zrobiłam krok do przodu i skrzyżowałam ręce na piersi. Wyjrzałam przez okno. Na bezchmurne, idealnie błękitnie niebo. Na cichą okolicę. Na wysokie drzewa gdzie w większości przeważały palmy. Na roślinność na moim ogrodzie. Było pięknie. Pięknie też było w moim życiu. Nareszcie miałam to, co chcę. Wymarzoną pracę, własny, uroczy domek w słonecznym mieście... Jednak może nie wszystko było idealne?
Ciągle zamartwiałam się Cherrie. To, w jakim była stanie przez te pierwsze dni, kiedy przyjechała niespodziewanie do Phoenix... Lecz teraz to się zmieniło. 
Od tych dwóch dni, kiedy zjawił się to Harry, zmieniła się. Na jej twarzy widziałam co raz częściej uśmiech, była bardziej zadowolona. Lecz wiedziałam, że czymś się zadręcza. Może tym, o co spytał ją Harry? A ona postawiła na przyjaźń? 
Mimo iż tak postanowiła, wiedziałam, że nadal go kocha. Bo widzę, jak na niego patrzy, jak spina się, kiedy jest blisko niej. Lub jak dzisiaj rano, dosłownie trzy godziny temu, kiedy wychodzili na spacer pochylił się nad nią, aby sięgnąć po swoje buty. Widziałam błysk w jej oczach. 
I ja też dla niej byłam ważna. Widziałam że cieszy się moim szczęściem. 
Była zadowolona, że znowu mieszkamy razem. Uwielbiała, kiedy gotowałam obiady. Dzisiaj także będzie zadowolona, kiedy zastanie na stole swoją ulubioną pizzę.
   Usłyszałam pukanie do drzwi. Ocknęłam się wracając do rzeczywistości. Po kilku sekundach byłam na tyle odrętwiała, że skierowałam się ku drzwiom wejściowym. 
Spodziewałam się Deris, mojej koleżanki z pracy. Uchyliłam lekko drzwi i wyjrzałam. Widok osoby, którą ujrzałam całkowicie mnie zdziwił. 
- Matt? -spytałam, lecz było to bardziej stwierdzenie. 
Co on tu robił? Ostatni raz widziałam go w Boże Narodzenie, kiedy dwa tygodnie później Cher z nim zerwała. Tak na prawdę nigdy mi nie mówiła, dlaczego to zrobiła. Przecież tak im się dobrze układało... Co poszło nie tak? 
Mimo iż minął już prawie rok, Matt prawie nic się nie zmienił. Jak zwykle nienagannie ubrany. W białą koszulkę a na ramionach kraciastą granatowo-burgundową koszulę. Na ramieniu przewieszony miał brązowy, skórzany plecak. Jedyna zmiana, którą zauważyłam to to, że przemalował włosy. Nie były już czarne jak noc. Teraz były w kolorze kasztana. 
Uśmiechał się do mnie miło. Zawsze mieliśmy dobry kontakt. Matt był na prawdę miłym chłopakiem, z którym nigdy nie było problemów.
- Co ty tu robisz? -zapytałam nie ukrywając zdziwienia. 
- Jestem z rodzicami na wycieczce w Phoenix -powiedział miło. 
Zamyśliłam się.
- Skąd wiedziałeś, że tu mieszkam?
Spiął się. Widziałam, że jego dłoń napięła się, tak samo jak szczęka.
- Cherrie mi powiedziała.
Nie wiedziałam, że utrzymywali kontakt. Ale było to na prawdę miłe.
- Proszę. Wejdź. -powiedziałam otwierając szerzej drzwi. Wszedł do środka, a ja zamknęłam za nim drewnianą powłokę. Ucałował moją dłoń cały czas patrząc na mnie. 
- Witaj, Caroline -uśmiechnął się szelmowsko. 
Poszliśmy do salonu, który połączony był z kuchnią. Matt siadł na kanapie i położył niewielki plecak obok siebie. Zaczął rozglądać się po pomieszczeniu splatając palce u swoich dłoni. Jego włosy poruszyły się nagle poprzez lekki powiew wiatru. Było otwarte okno. 
- Mogę je zamknąć? -spytał spoglądając na mnie. -Byłem chory i nie chcę się ponownie przeziębić. -tłumaczył.
- Jasne. -powiedziałam uśmiechając się. Podeszłam do blatu kuchennego i zaczęłam szykować produkty potrzebne na zrobienie ciasta do pizzy. Kątem oka widziałam jednak, że Matt rozejrzał się dokładnie po okolicy, aby potem ponownie spojrzeć na mnie. 
Zaczął opowiadać mi o swoim życiu. O szkole i o studiach, na których jest. Mówił, że czasem rozmawia z Cherrie przez telefon. 
Było mi miło, że mnie odwiedził. Szkoda tylko, że nie było Cherrie.
   

~Matt~

   Rozmowa mijała nam szybko i przyjemnie. Siedziałem przez cały czas na kanapie rozmawiając, opowiadając i patrząc jednocześnie co robi Caroline. Opowiadałem jej o moich rodzicach, o studiach i postępach w nauce, o mojej nowej dziewczynie i o tym, że planuję się jej oświadczyć...
A wiesz co? A ona uwierzyła. 
Wszyscy wierzyli.
Uwierzyła we wszystkie te kłamstwa, które jej wbijałem do głowy. Zawsze myślała, że jestem idealnym chłopakiem. Takim z dobrymi manierami, który cały czas siedzi w książkach. Jedyną osobą spoza mojego środowiska buntu, która znała prawdę, była Cherrie. Ona jako jedyna od samego początku wiedziała, że nie jestem taki, za jakiego mają mnie wszyscy. Może dlatego się w niej zakochałem?
Sam nie wiem..
Nadal nie mogłem zrozumieć jednej rzeczy. Nie mogłem pojąć dlaczego odeszła? Co ja takiego zrobiłem? Przecież było nam dobrze. Dogadywaliśmy się. A ona tak po prostu powiedziała, że nie możemy być razem. I zerwała ze mną wszystkie kontakty. Nie odzywała się przez długi czas. 
Zacisnąłem mocniej dłoń na przezroczystej szklance pełnej wody. Byłem wściekły, przez te wspomnienia. Nie opanowałem swoich uczuć. W tej chwili w mojej głowie pojawiła się całkowita ciemność i nie zauważyłem, kiedy szklanka pękła. 
Po pokoju rozniósł się wysoki dźwięk pękającego szkła. Poczułem jak woda rozlewa się po wnętrzu mojej dłoni i jak ostre kawałki szkła wbijają mi się w skórę. Czułem jak krew zaczęła po woli wypływać z ran
- Boże! -usłyszałem damski głos. 
Caroline podbiegła do mnie z papierowymi ręcznikami. 
- Coś ty narobił? -powiedziała chwytając moją dłoń. Zmusiła mnie, abym ją otworzył i kiedy to zrobiłem, zorientowałem się, że jest cała pokaleczona. Caroline poszła po spirytus. Kiedy wróciła z nim, wylała trochę na moją rękę. Skrzywiłem się i zacisnąłem oczy. 
- Kurwa. -przekląłem pod nosem tak cicho aby nie słyszała. 
Obmyła mi dłoń, po czym zawinęła bandażem. 
- Widzę, że praktyki jako lekarz nie poszły na marne. -powiedziałem miło. Podniosła wzrok i uśmiechnęła się do mnie. Widziałem, że się speszyła. Założyła niezdarnie kosmyk ciemnych włosów za ucho i zagryzła dolną wargę tak mocno, że za raz i ona miała krwawić.


~*~*~*~


Stała w kuchni i myła starannie swoje dłonie po skończeniu pracy nad pizzą.  
Zbliżała się godzina 16:30 i chyba martwiła się o Cher. Że tak długo jej nie ma. Co chwila patrzyła na masywny zegar z kukułką wiszący na ścianie lub w okno, czy przypadkiem nie widać Cherrie. 
Wiedziałem, że czasu mam co raz mniej. 
A byłem tak bardzo zdeterminowany, że nic mnie już nie powstrzyma. Czekałem tylko na odpowiedni moment. Chciałem to zrobić, tak jak należy. Taka była kolej rzeczy.
- Pomóc ci coś? -spytałem zasuwając plecak i kładąc go z powrotem na kanapie.
- Nie, dziękuję. Już prawie skończyłam. -powiedziała, kiedy wycierała ręce w ściereczkę. 
Poszedłem do kuchni i stanąłem przy blacie. Oparłem się o niego plecami i jedną ręką. Obserwowałem jak Caroline krzątała się po domu. Chciałem, żeby zatrzymała się wreszcie. 
Zrobiła to. Zatrzymała się przy lekko zacienionej ścianie, aby poprawić krzywo wiszący obraz na turkusowej ścianie salonu. Teraz.
Podszedłem do niej od tyłu szybkim krokiem. Nie zorientowała się. 
Złapałem ją jedną dłonią za szyję zakrywając jej usta, zaś drugą za talię. Przyciągnąłem ją do siebie delikatnie podduszając. Zaczęła się szamotać. Uderzyłem nią o ścianę. 
- Zamknij się. -wycedziłem przez zęby. 
Wiedziałem, że w tej chwili, byłą na tyle świadoma tego co się dzieje, że będzie próbowała się wybronić. Zacisnąłem mocniej rękę na jej talii i pociągnąłem ją do jej sypialni. Kiedy się tam znaleźliśmy, wepchnąłem ją do środka. Upadła na podłogę nabierając łapczywie powietrza. Podniosła głowę i popatrzyła na mnie zdezorientowana dużymi, brązowymi oczami. 
- Matt...
- Nie odzywaj się. -syknąłem i w tym momencie zrobiłem krok do przodu. Zerwała się z podłogi i minęła mnie, po czym wybiegła z pokoju. Była naiwna. Wcześniej zamknąłem drzwi, wszyskie okna. Wyszedłem za nią z sypialni. Dopadłem ją przy drzwiach wyjściowych. Uderzyłem ją w plecy z całej siły pięścią. 
- Nie uciekniesz?! Nie rozumiesz? -krzyknąłem, kiedy osuwała się na podłogę. Złapałem ją za ramiona i podciągnąłem gwałtownie do góry. Koniec zabawy. Zaciągnąłem ją na środek salonu. Zmusiłem ją, aby popatrzyła w okno. Na wielkie, żółte słońce. 
- Patrz się tam, bo robisz to po raz ostatni. 
Zamknąłem jej jedną dłonią usta, a drugą wyjąłem z kieszeni spodni wojskowy, duży nóż. 
- Pewnie spytasz dlaczego to robię. -spytałem retorycznie przykładając jej sztylet go gardła. Szamotała się, więc zacząłem ją delikatnie dusić. Traciła siły. 
- Przez tą małą sukę, która mnie zostawiła -powiedziałem lekko histeryzując. Ona zawsze była... była nienormalna. 
Drasnąłem ją. Czułem, że chciała krzyknąć. Nie pozwoliłem jej na to. Zacisnąłem mocniej dłoń na jej szyi. 
- Skoro ja nie mogę być szczęśliwy mając ją, osobę którą kocham, ona też nie będzie jej miała. -warknąłem zamykając oczy.
- To koniec. -powiedziałem jakby nigdy nic. -Twoje ostatnie chwile. 
I to mówiąc, wbiłem błyszczący się nóż w jej szyję. Słyszałem mokry dźwięk przecinającej się skóry. Poczułem jak po mojej zabandażowanej dłoni spływa krew.
Wbiłem nóż jeszcze raz, po czym przekręciłem go. Czułem jak dziewczyna traci siły, jak staje się bezwładna w moich ramionach. Zwolniłem uścisk, aby po chwili całkowicie ją puścić. Kiedy opadła na kolana wykorzystałem okazję i wbiłem nóż w jej plecy. 
- To za nią. -powiedziałem przez zaciśnięte zęby. Czułem w oczach łzy. 
Wyjąłem ostrze i schowałem je do tylnej kieszeni spodni. Spojrzałem na nią. Na jej puste ciało leżące na brzuchu na beżowym dywanie. Który tak na prawdę teraz był kolory szkarłatnego. Na jej ciemne włosy porozrzucane pośród krwi. 
- Dobrze ci tak. 
Nachyliłem się, aby dotknąć jej zmasakrowanego ciała. Moja ręka zanurzyła się w gorącej krwi. Wyprostowałem się i podszedłem do lustra. Napisałem na nim jej krwią: 

                      "To przez ciebie, Kochanie.
                                  Matt"

Odwróciłem się od lustra. Nie chciałem patrzeć na moją osobę. Spojrzałem więc jeszcze raz na Caroline. Skrzywiłem się na jej widok, po czym podszedłem w stronę kanapy. Wziąłem z niej plecak i założyłem go na ramię. Wytarłem ręce o spodnie i ruszyłem ku wyjściu z domu. Otworzyłem kluczem drzwi wejściowe i po chwili znalazłem się na dworze. Owiało mnie świeże, letnie powietrze. Założyłem na nos okulary przeciwsłoneczne.
Odwróciłem się jeszcze raz, w stronę domu, po czym ruszyłem przed siebie. ..


Wow. 
Jestem z niego w stu procentach zadowolona.
Napisałam wszystko dokładnie tak, jak chciałam, a poza tym jest długi :)
Myślę, że tego się nie spodziewałyście. ^^
Rozdział jak dla mnie dobry i jest moim ulubionym.
Co tam jeszcze...
Niedługo koniec, więc nacieszcie się She :D
love

poniedziałek, 10 marca 2014

Rozdział LVI


Buzzcut Season <3





~Harry~

Mogłem się spodziewać tego, że nic nie ujdzie mi na sucho. Od ponad trzech dni, kiedy tu jestem, skandal który został wywołany przez moje słowa nie znikał z ust ludzi. 
Wszyscy pytali dlaczego? Dlaczego ich okłamywaliśmy?
Niektórzy nie mogli się pogodzić, że ta cudowna para show biznesu na prawdę nigdy ze sobą nie była. 
Inni zaś byli oburzeni.
Tylko dwie osoby, nie powiedziały nic. Jennifer i John.
A wiedziałem, że najchętniej rozszarpali by mnie na strzępy. To było śmieszne.
Zastanawiając się chwilę, pomyślałem, że mam już prawie czyste konto. Jedno kłamstwo wyszło na jaw. Zostało jeszcze jedno. Zabójstwo. 
Miałem nadzieję, że Cherrie słyszała o tym, co powiedziałem. Słyszała może "Don't Let Me Go"? Bo może to pomogłoby mi ją odzyskać? W głębi duszy wierzyłem w to bardzo. Bo nie umiałem bez niej żyć. 


~*~*~*~

Minęło pięć dni, zanim ją znalazłem. Z początku szedłem na żywioł. Całymi dniami chodziłem po wszystkich publicznych miejscach. Zaczynając od basenu i kończąc na teatrze. 
Ale po trzech dniach stwierdziłem, że to nie ma sensu.
Poszedłem do szpitala. Udawałem że narzekam na silny ból ramienia. 
I tam ją znalazłem. Caroline była stażystką. Uczyła się od najlepszych lekarzy i wkrótce miała zostać jedną z nich.
Nie widziała mnie i o to chodziło. 
Kolejnego, czwartego dnia spytałem jednego z lekarzy kim jest ta kobieta. Odpowiedzieli mi, że stażystką. Wiedziałem to, ale musiałem udawać.
Kolejnego dnia spytałem go o jej imię i nazwisko. Potem o adres. O dziwo podał mi go. 
I tak już wiem, gdzie jest Cherrie. 
Dnia szóstego postanowiłem tam jechać. Chciałem jak najszybciej odnaleźć Cherrie. 
Jak najszybciej się z nią spotkać. 
Ale wiedziałem, że nie będzie to łatwe. Dla mnie i dla moich uczuć
Ale teraz było już za późno. Bo stałem pod jej domem. Nie mogłem zawrócić, bo wiedziałem, że teraz już nie będę w stanie to jeszcze kiedyś przyjść. 
Otworzyłem furtkę i wszedłem. Na ogrodzie zdawało się być pusto. Wszędzie cicho. Pusto. Jedyny ruch jaki widziałem, to cień palm rosnących obok domu. Jedyny dźwięk to skrzypienie kołysających się doniczek zawieszonych na ganku. 
I usłyszałem ją. Jak rozmawiała z kimś przez telefon.
- Jak to nie przyjdziesz? -jej głos załamał się lekko..
- Zrobiłam już obiad... Z resztą dobra. Baw się dobrze i miłej nocy. 
Rozłączyła się. 
Podszedłem bliżej do zielonej ściany domu zrobionej z desek. Moje serce szalało. Bardzo szybko biło. Starałem się je opanować. Zdawało mi się, że jest słyszalne dla wszystkich.
Podszedłem do okna i spojrzałem. Chodziła po pokoju ubrana w oliwkową długą spódnicę do kostek i białą bokserkę. Serce mnie ścisnęło. Co teraz?
W dłoni trzymała telefon. Kiedy usłyszała jakiś dźwięk, wzdygała się. Bała się. Wiedziałem to. Ale czego?
Odwróciłem wzrok i idąc przy ścianie skierowałem się w stronę ganku. Zdjąłem okulary przeciwsłoneczne i zawiesiłem je sobie na dekolcie koszulki. Poczułem łzy w oczach. Powstrzymałem je jednak. 
Moja jedna noga znalazła się na schodku. Potem druga i nim się obejrzałem, a znajdowałem się przed niebieskimi drzwiami. Zapukać? Czy może lepiej nie? 
Zapukałem jednak. Dwa razy.
Ta chwila. 
Oddychaj. 
Będzie dobrze. 
Zacisnąłem dłonie w pięści i wstrzymałem oddech. I w tej chwili otworzyła. Jej oczy spotkały się z moimi i poczułem jak świat wiruje. Wypuściłem powietrze z ust. Uleciało ono wraz z jej imieniem.


~Cherrie~

Poczułam jak świat wiruje. Nic nie było takie samo.
Jego oczy były jak dwa idealnie okrągłe szmaragdy. Jego włosy tak ślicznie zaczesane do tyłu w kolorze czekolady. Lśniły. Wystające zza jego koszulki dwie jaskółki na obojczykach. Statek na jego ramieniu. Jego usta. Wiśniowe. Wymówiły właśnie moje imię.
- Coo... Co ty tu robisz?... -głos mi zadrżał. 
Nie odpowiedział. Patrzył tylko na mnie i zrobił krok do przodu. Ja zrobiłam krok do tyłu. Nim się obejrzałam a byliśmy w środku. Zamknął cicho drzwi.
- Słyszałaś? -spytał zachrypniętym głosem
- O czym? 
Potarłam dłonie o ramiona.
- O tym co powiedziałem? Teraz rozumiesz, jak mi na tobie zależy?
Do tego zmierzał. Owszem. Słyszałam. I od tego dnia nie mogłam spokojnie zasnąć. Nie mogłam spokojnie myśleć. To co powiedział... Było kiedyś moim marzeniem. Chciałam aby powiedział prawdę. Ale teraz. Czy to było ważne?..
- Tak -wymamrotałam spuszczając wzrok. Chciałam uniknąć jego wzroku. Jednak wiedziałam, ze to nic nie da. Bo klęknął przede mną i spojrzał w moje oczy.
- Cher. Daj mi szansę. Ostatnią.
Poczułam jak mnie ściska w gardle. Nie mogłam tego zrobić. Nie mogłam mu znowu zaufać. Nie chciałam się w to ponownie mieszać. Było to dla mnie za wiele i za trudne. Odetchnęłam głęboko.
- Nie, Hazz... 
W jego oczach widziałam łzy. Wiedziałam, że go zraniłam. Ale on to robił więcej razy. Niech wiedział, co ja czułam zawsze, kiedy on całował się z Jen, kiedy widziałam jego na pierwszych stronach gazet jak trzymał ją za rękę. Jak się przytulali lub na oficjalnych imprezach szeptali sobie czułe słówka do ucha. Lub kiedy dowiedziałam się, że jest z nią zaręczony.
- Nie chcę przez to przechodzić kolejny raz. 
Milczał.
- Ale chcę zostać twoją przyjaciółką. Może nie dane nam było być razem? Tak. Chyba tak.. 
Zamyśliłam się. Harry wstał. Ujął moją dłoń i splótł nasze palce ze sobą. 
- Na prawdę chcesz z tego zrezygnować? Z tego wszystkiego co nas łączyło? -po jego bladym policzku spłynęła łza. 
- Tak. Chcę zrezygnować z cierpienia.

~*~*~*~

Szliśmy jedną z głównych ulic Phoenix. Słońce świeciło na moją twarz. Pieściło ją tam cudownie... 
I był jeszcze jeden powód tego, że byłam szczęśliwa. Taki, że wreszcie wszystko miało się ułożyć. Wyjaśniłam wszystko i dobrze, że postawiliśmy na przyjaźń. Jednak jeden minus był taki, że na zawsze zapamiętam nasze pocałunki, jak się kochaliśmy, co razem przeżyliśmy... 
Spojrzałam na niego. Szedł z rękami w kieszeni ze wzrokiem wbitym w chodnik. Oparłam mu głowę na ramieniu chwytając jego dłoń. Jak przyjaciółka.
- Będzie dobrze. Zobaczysz...


Nowy rozdział. Jest krótki, ale napisałam wszystko co ma być.
Na razie szykuje się na happy end :)
Myślcie tak dalej :D
Cherrie i Hazz zostali przyjaciółmi i myślę, że to dobry wybór.

czwartek, 6 marca 2014

Rozdział LV


don't let me go





~Harry~

Myślisz, że nie próbowałem się z nią skontaktować? 
Jesteś w błędzie.
Chciałem to zrobić. Ale nie byłem pewny, jak mam to zrobić. Bałem się jej reakcji. Bo może nie chciała mnie znać? A przez moje dzwonienie, pisane mogłem jej o sobie przypomnieć.
Może mnie nienawidziła? Lub nadal kochała? Może gdyby moje imię pojawiło się na wyświetlaczu jej telefonu, w jej oczach pojawiłby się łzy?
Wolałem nie ryzykować. Mimo iż tak bardzo tęskniłem. Tak bardzo, że każdy dzień od kąt jej nie widziałem, był jak męka. Dłużył się. Nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić. Wszędzie ją widziałem. 
   Zerwałem się gwałtownie z łóżka. Czułem jak wzbiera we mnie złość. Podszedłem do ściany i uderzyłem w nią pięścią. Czułem jak po moim ciele rozchodzi się nieprzyjemne pieczenie. 
Łzy wywołane złością, bólem, tęsknotą.
Zastanawiałem się, czy nie ma na świecie jakiejś osoby, która mogłaby mi pomóc. I po chwili namyślania się, przypomniałem sobie, że taka była. 
Louis. 
Sięgnąłem do tylnej kieszeni moich spodni i wyszperałem z jednej telefon. Zawahałem się chwilę za nim nacisnąłem słuchawkę. 
Długo się z nim nie kontaktowałem. Nie wiedziałem dlaczego wyjechał. Nie mówił mi nic... A przecież przyjaciele sobie takie rzeczy przekazują, prawda?
Jednak to nie była chwila na rozpamiętywanie. Zadzwoniłem.
Tu chodziło o Cherrie. I on za pewne wiedział. Bo teraz wszędzie jestem głównym tematem. Dlaczego mówię do tej dziewczyny że ją kocham? Co z Jen? Czy się rozstaliśmy? I kim dla mnie jest ona? Właśnie. ONA. Wszędzie ona...
- Halo? -usłyszałem wysoki głos Lou.
Ukłuło mnie w sercu.
- Louis... Boże. Louis. -wymamrotałem. Jego głos całkowicie wytrącił mnie z równowagi.
Chwila ciszy.
- Co jest, Harry? -spytał tym swoim pełnym pytania głosem.
- Cher wyjechała. Wyjechała, rozumiesz? Powiedz mi, co mam robić? Wiem. Jestem dupkiem bo zawsze nawale.. Ale mnie na niej zależy. Uwierz mi.
Chrząknął znacząco. 
- Jej na tobie też... Chociaż. Po tym co wyczyniasz to nie mogę być tego taki pewny.
- Louis, do cholery! Wiesz jaka jest sytuacja. Kocham ją. Nie Jen. Nie moją sławę. Nie pieniądze. Bez niej to nie ma sensu. Wiesz o tym. Powiedz mi co mam robić. Tylko ty mnie tak dobrze znasz. Tak dobrze znasz ją... I ja wiem, że byłeś dla niej kimś ważnym. Błagam...
Milczał. 
- Na co czekasz? -zadał mi pytanie po chwili
- Co? 
- Na co ty czekasz? Jedź do niej.
- Ale ja nawet nie wiem, gdzie ona jest. Wiem tyle, że w Phenix u Caroline. -powiedziałem tłumacząc się.
- Miłość wskaże ci drogę. -usłyszałem w odpowiedzi. To były przecież moje słowa.
Rozłączył się. Ale wiedziałem, że nie był zły. Chciał jedynie tyle, żebym jak najszybciej zabrał się do pracy.
   Musiałem wyjechać. Wyjechać do Phoenix i szukać jej. Choćby miało mi to zająć wieki musiałem to zrobić. 



~*~*~*~

   Zaparkowałem samochód i czym prędzej wysiadłem. Założyłem okulary przeciwsłoneczne na nos. Poprawiłem bandamkę i zawiesiłem sobie torbę podróżną przez ramię. Ruszyłem w stronę hali lotniska
Jakieś dziewczyny podchodziły do mnie. Mówiły że mnie kochają.
Zaśmiałem się, bo dopiero teraz widziałem jak inni mnie widzą. Myślą, że jestem ideałem, grzecznym dziewiętnastolatkiem z pierwszych stron gazet. 
Byli w błędzie.
Pytały mnie, czy moją zrobić sobie ze mną zdjęcie. Zgodziłem się. Nie umiałem odmówić, bo fani przecież byli częścią mnie. Ale w głowie miałem myśl, że te dziewczyny będą miały pamiątki po najgorszym okresie mojego życia. 
Uśmiechnąłem się do dwóch brunetek. Kiedy spojrzałem jednej w oczy, aż mnie ścisnęło. Były takie same jak Cherrie. 
Odwróciłem się od niej i pomachałem im na do widzenia. Ruszyłem dalej.
Czułem się tak, jakby każdy wiedział o tym, jakim dupkiem jestem. Wydawało mi się, że każdy na mnie patrzy. Że czyta w moich myślach.
Czułem jak pieką mnie oczy. 
Nie czekałem na nic, tylko wepchałem się do kolejki. Usłyszałem za sobą krzyki protestu innych podróżnych. Jednak miałem do gdzieś. Najchętniej mogliby dla mnie nie istnieć.
Jednak kobieta, która sprzedawała bilety lotnicze także nie była zadowolona.
Wyłożyłem dyskretnie na blat dwa razy większą sumę pieniędzy. Zdjąłem okulary i posłałem jej szczery uśmiech. Ten, którym mogłem uwieść wszystkie kobiety świata. 
Spojrzałem na plakietkę na prawej piersi czarnowłosej.
- Sophie.. -mruknąłem. Oparłem łokcie o blat i posunąłem dalej pieniądze. Nachyliłem się w jej stronę i widziałem jak jej włosy, które opadały na ramiona, poruszyły się delikatnie przez mój oddech. 
- Poproszę bilet do Phoenix. -powiedziałem miło a na moich ustach nadal widniał chytry uśmieszek. 
Nie czekałem długo. Wiedziałem, że zmiękła. 
Każda mięknie. 
Chwilę potem trzymałem bilet w ręku.
- Przepraszam..  -warknąłem usiłując przejść między ludźmi, którzy czekali na swoją kolejkę bo bilet. Przepchałem się. 
Szedłem w stronę rękawa. Bardzo wolno. Patrzyłem tylko w swoje buty i na podłogę. Unikałem wzroku ludzi. I tak wiedziałem, że nie przemieszczam się niezauważony. Od czasu do czasu słyszałem swoje imię, nazwisko. 
W pewnym momencie zatrzymałem się. Podniosłem wzrok.
Przez szybę widać było oświetloną płytę lotniska. A na nim wielki samolot. 
- Witaj, Phoenix... -szepnąłem sam do siebie. Poczułem łzy w oczach... Boże.
- Harry! Co łączy cię z Cherrie Howe? -usłyszałem za mną.
Odwróciłem się. Spojrzałem na nich. Na reportera i na faceta z kamerą na ramieniu. Oni byli wszędzie. Zawsze tam, gdzie ja. 
Za nimi pojawiło się lekkie zamieszanie. 
Zastanowiłem się chwilę nad odpowiedzą. Czy byłem gotowy? W sumie, co miałem do stracenia? Zależało mi na Cher. Na prawdzie.. Miałem dość ukrywania. 
Odetchnąłem i po woli wypuściłem powietrze. Otworzyłem usta i jeszcze przez chwilę się zawahałem. Ostatni raz, a potem słowa wypłynęły mi z ust jak potok.
- Jestem z nią. Jest miłością mojego życia. To wszystko z Nicholson to kłamstwo. Kocham Cher... 

Siadłem wygodnie na fotelu w samolocie.
Założyłem na uszy słuchawki i włączyłem pierwszą lepszą stację radiową.
I wtedy ją usłyszałem. 
Byłem z siebie zadowolony.


~Cherrie~

Włączyłam pierwszą lepszą stację radiową. Chciałam posłuchać muzyki. Odprężyć się. Byłam sama w domu, a cisza mnie dobijała.
I coś tak niewinnego. Coś tak niewinnego może wywołać tyle myśli...
- Od dłuższego czasu słychać pogłoski, że Harry'ego Styles'a łączy coś więcej z Cherrie Howe, niż mówi. Jaka jest prawda? W dodatku ukazała się nowa piosenka. A tekst... Tekst jest na prawdę głęboki. 
I wtedy ją usłyszałam...

Now you were standing there right in front of me
I hold on, it's getting harder to breath
All of a sudden these lights are blinding me
I never noticed how bright they would be 

I saw in the corner there is a photograph
No doubt in my mind it's a picture of you
It lies there alone on its bed of broken glass
This bed was never made for two

I'll keep my eyes wide open
I'll keep my arms wide open

Don't let me
Don't let me
Don't let me go
'Cause I'm tired of feeling alone ...



Ukłuło mnie w sercu. Pojawiło się jakieś bardzo dziwne uczucie. Sama nie wiem... 
Chyba szczęście? 
Tak się zdawało. 
Te słowa... Wiedziałam, że kierowane były do mnie. 
Ale nie. On nawalił. Za bardzo. Nie chciałam się od nowa w to mieszać.
Czekałam tyko na to, co on znowu wymyśli. Jak daleko się posunie, aby mnie odzyskać.





Nowy :3
Dzieje się nawet sporo i nawet mi się podoba.
Harry WRESZCIE powiedział, co go łączy z Cherrie. 
No i piosenka... Kocham nad życie <3
Co by tu jeszcze dodać... Chyba to, że zbliżamy się do końca.
Za pewne ciekawi Was jak to się dalej potoczy xd
Bo Harry pojechał do Cher i nie da za wygraną.
Ale pytanie: czy to wyjdzie na dobre? 
Nie odpowiem Wam na razie na to pytanie ;)


sobota, 1 marca 2014

Rozdział LIV


włącz: 





~Cherrie~ 

   Phoenix bardzo różniło się od Los Angeles. Niższe budynki, ciepłe kolory, więcej słońca, przede wszystkim roślinność. Było pięknie. Ale śmieszne jest to, że patrząc na to wszystko, nie czułam się lepiej. Tak szczerze mówiąc, było co raz gorzej. 

Patrząc na przyrodę, jak rozwijała się, kiedy ja nie mogłam się odnaleźć. 
Spoglądając na to, że nawet zwierzątka łączyły się w parki. Jak wzajemnie miziały się główkami ptaszki na gałązce. 
Przyglądając się Caroline, która żyła pełnią życia. Chodząc na wykłady, będąc na stażu w szpitalu, spotykając się z jakąś dziewczyną z pracy...
   Tylko ja teraz byłam sama. Sama nie mogąc się odnaleźć. Bolało mnie to. To, że nikt tego nie widział. Ale to może moja wina? Bo nie okazywałam żadnych uczuć. Byłam neutralna. Mówiłam, by mówić. Oddychałam, by oddychać. 
Żyłam, by żyć. 
Nie chciałam, by ktokolwiek widział, w jakim jestem stanie uczuciowym. Wszystkie emocje zatrzymywałam dla siebie. I tak już dobre pięć dni, kiedy tu jestem. 
Caroline tylko wiedziała, co się stało. No w sumie też nie do końca. Nie wiedziała przecież wszystkiego. Nie wiedziała nic o Jennifer. Nic o moim byłym chłopaku... Była zła na Harry'ego. 
Boże. 
Harry.

Ciepłe słońce padało na moją skórę. Przechodził mnie dreszcz, kiedy przymykałam oczy, a promień słońca stał się mocniejszy. Stałam bez ruchu. Wspominałam. Myślałam.
Po moich policzkach spływały gorące łzy. Czasem wolniej. Czasem przybierały na sile, kiedy jakieś wspomnienie było bardziej głębokie. 
Wspominałam go. Wspominałam go nadal. Nadal był dla mnie kimś ważnym. 
Odetchnęłam głęboko i poczułam kolejną, tym razem samotną, łzę na moim policzku. 
Tęskniłam. Każdej nocy zdawało mi się, że on przy mnie jest. Kiedy dotykałam miejsca obok, było zimne. Puste. Chciałam, żeby tu był. Ale żeby tak się stało, wszystko musiałoby inaczej wyglądać. 
Często bywały chwile, kiedy zdawało mi się, że słyszę jego głos. Że szepcze moje imię. Boże.
- Cherrie? -usłyszałam w tym samym czasie głos Caroline za mną.
Wzdygnęłam się i otworzyłam oczy. Odwróciłam się w stronę mojej kuzynki. 
Zobaczyła, że znowu płakałam i popatrzyła na mnie ze współczuciem.
- Wejdź do środka. -powiedziała do mnie delikatnie. 
- Nie chcę.. -powiedziałam, a moim ciałem szarpnął dreszcz. 
- Cher. Za raz będzie ciemno.. 
Spojrzałam za mnie na czyste niebo, w które przecież niedawno się wpatrywałam. Słońce prawie zaszło. Na horyzoncie widać było odcienie złotego, pomarańczowego. Słońce po woli topiło się w tafli wody. Widok niczym z bajki. Ale z nieszczęśliwym zakończeniem. Patrzyłam na pomarańczową tarczę i nagle przypomniała mi się twarz Harry'ego oświetlona właśnie promieniami. Zachłysnęłam się powietrzem i ścisnęło mi gardło. Poczułam jak ponownie pieką mnie oczy. Jednak powstrzymałam się. Spuściłam wzrok i po chwili spojrzałam na Caroline.
- Chodźmy. 


~*~*~*~


Nie zadzwonił do mnie ani razu, a ja pytałam dlaczego?
Może pomyślał, że nie warto już się o mnie starać? Może dał sobie ze mną spokój? I w sumie tak byłoby lepiej dla mnie. Dla niego.
Potrząsnęłam głową, aby pozbyć się tej myśli. 
Nie mogłam sobie wyobrazić, że mógłby o mnie zapomnieć. Myślę, że mimo wszystko, nie ważne co by się miało stać, i tak by o mnie pamiętał. 
   Zamknęłam książkę, która leżała na moich kolanach i zgasiłam lampkę nocną. Zdjęłam szlafrok i wsunęłam się pod beżową kołdrę. Przykryłam się nią po samą szyję i podłożyłam pod głowę obie dłonie. Spojrzałam w delikatne, stłumione światło, które wpadało do pokoju przez szparę na dole drewnianych drzwi. Wsłuchałam się w rozmowę telefoniczną Caroline z jej koleżanką.
- Wiesz, martwię się o nią. -powiedziała cicho. 
- Jej zachowanie... Na prawdę ja nie wiem co robić. Czasem zamyka się sama w pokoju godzinami i nie odzywa się do mnie. Czasem w ogóle jej nie widzę cały dzień. Wiem, że on ją zranił, ale ja tak na prawdę to nie wiem co robić. -jej głos zadrżał, a mnie zadrżało serce.
Nie sądziłam, że tak się o mnie martwiła.


~*~*~*~

Spojrzałam na kalendarz i poczułam jak łamie mi się serce. Minęło już dwa tygodnie.
Zapomniałam jak to było, kiedy czułam jego usta na moich. A przecież przysięgał mi, że jak tylko skończy wywiad, przyjedzie do mnie i gdzieś wyjdziemy. Że zatopi mnie w swoich ramionach i będziemy tylko we dwoje. W naszym małym świecie... 
Kłamca. ..
Siadłam na leżaku na tarasie i oparłam głowę o oparcie. Nałożyłam okulary przeciwsłoneczne na nos i postanowiłam o niczym nie myśleć. Tak. Jakby to było łatwe. Od razu zaczęłam o czymś rozmyślać. Na przykład o tym, że nie mogę tu zostać. Będę musiała wrócić do L.A. Tam mam szkołę, pracę.. I najgorsze jest to, że mogę go kiedyś spotkać. Przypadkiem. 
A nie wiem, jak bym się zachowała.
   Nagle usłyszałam dźwięk nowej wiadomości. Potem kolejnej. Leniwie zmusiłam się, aby sięgnąć po telefon, który leżał na stoliku. Odczytałam pierwszego SMS-a.

     Nieznany: Cherrie

Zdziwiłam się trochę. 
Odczytałam drugą wiadomość.

     Nieznany: Twój chłopak przesadził, wiesz? 
                           To, że wyjechałaś, nie znaczy, że ode mnie uciekniesz, Kochanie.
                           
Poczułam, jak serce skacze mi do gardła. Ogarnął mnie nie pokój i po plecach przeszedł mnie dreszcz. Wstałam z leżaka i nasunęłam okulary na czoło. Odwróciłam się i już miałam wchodzić do domu, kiedy przyszła kolejna wiadomość. 
    
     Nieznany: Zapomniałaś słuchawek ze stolika, Cher.

Byłam pewna. 
On tu był.
Matt tu był. 


Nareszcie jest. 
Przepraszam, że tak długo, ale nie mogłam nic napisać. 
Rozdział taki sobie nijaki trochę. Tylko opisy praktycznie xd
Kolejny rozdział będzie z perspektywy Hazzy i postaram się dodać szybciej ;)
I mam informację: do końca opowiadania zostało co najwyżej 10 rozdziałów.